przedsiębiorca, miłośnik chodzenia po górach, jazdy na rowerze i pływania
Wiek: 36 lat
Wzrost: 1,8 m
Waga przed operacją: 130 kg
Waga dzisiaj: 75 kg
Po zabiegu bariatrycznym
Jak zaczęła się u pana choroba, jaką jest otyłość?
Piotr Wywiał: Zaczęła się w zasadzie po skończeniu szkoły średniej, kiedy zacząłem pracę i życie na swoim.
Wtedy można było w zasadzie jeść i pić, co się chciało i ile się chciało. Przestałem też jeździć autobusem, chodzić do szkoły, tylko cały czas jeździłem samochodem z pracy i do pracy. Do tego doszły restauracje, wyjścia ze znajomymi, imprezy i tak od 2006 roku non stop przybierałem na wadze.
Czy stres lub inne emocje odgrywały rolę?
Piotr Wywiał: Tak, zawsze jakąś stresującą sytuację w pracy potrafiłem zajeść – coś słodkiego sobie kupić, jednego, dwa kebaby zjeść czy kupić jakiś kawałek placka. Wynagrodzić sobie na przykład ciężki dzień. Zrelaksować mózg, czyli napchać się, położyć na łóżku i trawić. I jest przez chwilę dobrze.
Skoro jedzenie już nie jest źródłem łagodzenia stresu, to jak teraz pan sobie z nim radzi?
Piotr Wywiał: Najczęściej wychodzę pobiegać. Jak wracam, to już jestem na tyle zmęczony, że nie myślę o żadnym stresie, tylko idę się wykąpać. To jest fajne, przyjemne zmęczenie, które łagodzi stres.
Jakich sposobów leczenia otyłości pan próbował?
Piotr Wywiał: Było dużo sposobów, na przykład diety. Najbardziej podziałała na mnie nieszczęsna dieta Dukana. Na niej schudłem jakieś 20 kilo. Czułem się na niej dosyć dobrze, bo byłem takim mocnym mięsożercą, ale po jakimś czasie mi się to mięso znudziło. Brakowało mi chleba i innych produktów. Później pojawiła się jakaś jedna impreza, druga impreza, święta. Poluzowanie, no i później już waga wróciła z nadmiarem, jak to zazwyczaj przy takiej diecie bywa. Dieta taka tradycyjna, czyli ustalanie kalorii u dietetyka, to też przez chwilę na początku działało. Zawsze jak się zaczyna jakąś dietę, to w miarę szybko się chudnie i przez te 1, 2 czy 3 tygodnie widać postęp, a później odstępstwo od diety i nagle ta waga stoi – już nie ma takiej motywacji, żeby trwać w tym dalej. I znowu poluzowanie, i znowu jakaś impreza, znowu święta.
Leków odchudzających nie brałem, ponieważ nie wierzę w takie rzeczy. Jakby była taka tabletka, to nikt dzisiaj nie byłby gruby.
Jakie były okoliczności podjęcia decyzji o chirurgicznym leczeniu otyłości?
Piotr Wywiał: Co mnie zmotywowało? To, że czułem się coraz gorzej. Wchodzenie po schodach, spacer, zabawa z dzieckiem, kucnięcie, zawiązanie butów – to sprawiało problem. Człowiek, zdrowy, szczupły o czymś takim nie myśli. Któregoś razu nagraliśmy dzień rodzica w przedszkolu. Kiedy zacząłem patrzeć na siebie i na innych to był straszny widok. Później wracałem do domu, stawałem przed lustrem i widziałem, że jest coraz gorzej. Żeby przestać o tym myśleć, dalej zajadałem – i takie to było błędne koło. W końcu moja mama wpadła na pomysł operacji bariatrycznej. Mama jest pielęgniarką i powiedziała, że ma znajomego, który przeszedł operację, i nie poznała go na ulicy, tak schudł. Zaczęliśmy się wtedy interesować operacją. Do tego pani profesor endokrynologii, która prowadziła mnie, też powiedziała, że to byłoby chyba najlepsze dla mnie. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że trzeba spróbować. Żona też mocno mnie do tego namawiała i wspierała.
Czyli rola wsparcia bliskich i otoczenia była istotna
Piotr Wywiał: Tak, były oczywiście takie głosy, że po co, przecież dobrze wyglądasz, przecież nic ci nie jest. Może fajnie wyglądam, jestem fajny, śmieszny grubasek, ale jednak to nie jest to, czego bym chciał. Za 10 czy 20 lat wiadomo, że będzie tylko gorzej. Mój tata ma cukrzycę, więc wiem, jak to u niego wygląda. Nie chciałbym non stop chodzić ze strzykawką i myśleć o tym, co mam zjeść i ile mam zjeść.
Towarzyszyły panu inne choroby związane z otyłością?
Piotr Wywiał: Wcześniej brałem leki na insulinooporność i na nadciśnienie, ale już nie zażywam żadnych tabletek. W tej chwili wszystko jest w normie. Dwa lata temu, czyli rok po operacji, wiek metaboliczny wyszedł mi 25 lat.
Miał pan obawy przed operacją?
Piotr Wywiał: Dopóki nie położyłem się na stole, to nie miałem żadnych obaw, żadnego strachu. Nie była to pierwsza moja operacja. Pierwszą miałem na przegrodę nosową, więc też byłem usypiany i w zasadzie wiedziałem, jak to wygląda. Dopiero jak się położyłem na stole, to zdenerwowanie się pojawiło, ale jeśli chodzi o cały okres przedoperacyjny, czyli przygotowania, badania, wizyty u różnych specjalistów, to w zasadzie mnie napędzało i utwierdzało w decyzji, że chcę to zrobić. Im bardziej ktoś mi pokazywał, jakie mam beznadziejne wyniki, tym bardziej chciałem. Bardzo spodobało mi się określenie kardiologa, jak robiłem echo serca, że jestem pacjentem z trudnym dostępem, czy jakoś tak.
Jak długo trwał ten okres przedoperacyjny i jak wyglądał?
Piotr Wywiał: Zaczęliśmy ten proces chyba w czerwcu, a termin operacji był na luty, więc można było sobie wszystko spokojnie poukładać. Nie było takiego pędu. Jeszcze miałem czas, żeby schudnąć parę kilo do operacji, więc te przygotowania po prostu rozłożyły się w czasie.
Korzystał pan ze wsparcia innych specjalistów, na przykład psychologa czy dietetyka?
Piotr Wywiał: Miałem wizytę u psychologa, ponieważ była konieczna do kwalifikacji do operacji. Nie szukałem pomocy psychologicznej dla siebie.
Po operacji byłem na jednym spotkaniu z dietetykiem, a przed operacją schudłem te parę kilo sam. Jadłem mniej i wystarczyło.
Jak wyglądał pana pobyt w szpitalu i życie w pierwszych dniach po operacji?
Piotr Wywiał: Bezpośrednio po wybudzeniu się nie czułem bólu. Jak coś pobolewało, to zaraz przychodziła pani pielęgniarka, wstrzykiwała magiczny płyn do kroplówki i generalnie bez żadnego bólu się odbyło. Później zostałem przewieziony na oddział i – z tego, co pamiętam – po 4 godzinach kazali mi wstać i chodzić normalnie oraz pić, żebym szybko doszedł do siebie. To były najważniejsze rzeczy, które musiałem robić w szpitalu po operacji. Następnego dnia dopiero poszedłem na badanie szczelności żołądka, czyli wypicie kontrastu. Wtedy dostałem też pierwszą zupę do zjedzenia. Na trzeci dzień wyszedłem do domu. Musiałem być w szpitalu te 3 doby i tyle. Nic złego się nie działo.
Czy operacja była dla pana przełomowym momentem, czy coś zmieniła?
Piotr Wywiał: W szpitalu może jeszcze nie, ale kiedy wróciłem do domu, to już tak. Poczułem, że coś się może zacząć zmieniać. Już jak wychodziłem ze szpitala, było o te parę kilo mniej. Jak wróciłem, zacząłem czuć, że jest inaczej. Po pierwsze nie byłem głodny, nie chciało mi się jeść, nie ciągnęło mnie do jedzenia takiego obfitego. Gdzieś tam jakiś taki mały głód i pragnienie było, ale głównie dotyczyło napojów. W życiu nie piłem soku pomidorowego, a po powrocie do domu piłem go non stop. Poprosiłem żonę, kupiła mi 4 kartony soku pomidorowego i piłem go przez cały czas. Wiadomo, że dużo się nie można napić, ale jakiś litr czy półtora dziennie tego soku piłem. Drugą dziwną rzeczą było pragnienie barszczu czerwonego, czyli takich kwaśnych rzeczy, do których mnie ciągnęło. Już nie pamiętam dokładnie, po jakim czasie, może po półtora tygodnia czy dwóch, zacząłem przyjmować potrawy bardziej stałe. Kiedyś jadłem głównie wędlinę czy kiełbasę, bo bez tego się nie obyło żadne jedzenie, a po operacji jadłem głównie jakiś nabiał, ser, ogórki kiszone, czyli kolejna kwaśna rzecz, która za mną chodziła.
Czyli zmieniły się smaki?
Piotr Wywiał: Tak. Teraz już wróciły po paru latach, ale generalnie odrzucało mnie od takich przetworzonych rzeczy. Od wędliny, mięsa – jadłem głównie warzywa, chleb, kasze, ryże i tego typu rzeczy. Ale faktycznie zmieniły się smaki, tak, przez pierwszy rok było zupełnie inaczej.
Co jeszcze zmieniło się, kiedy zaczął pan chudnąć?
Piotr Wywiał: Zmianę najbardziej widać było po szafie, co miesiąc ubrania były za duże. Z początku chodziłem jeszcze w takich za dużych rzeczach, bo stwierdziłem, że nie opłaca się kupować nic nowego. I tak za chwilę znowu trzeba będzie to zmieniać. Przez pierwsze pół roku jedynie po parę rzeczy kupowałem, żeby było w czym chodzić. Dopiero we wrześniu chyba wymieniłem całą szafę.
No i to patrzenie na siebie i chudnięcie, ale najlepsze były reakcje kogoś, kto nie widział mnie na co dzień. W zasadzie większości osób nie mówiłem, że idę na operację. Kiedy ktoś mnie spotykał po jakimś czasie, to mogłem przejść obok niezauważony, bo i tak by mnie nie poznał. I to zdziwienie, jak podchodziłem do kogoś, mówiłem „cześć” i słyszałem pytanie, czy to ja, Piotrek. Zawsze potem było pytanie o to, co się stało, i wtedy opowiadałem o operacji. Nigdy się z tym nie kryłem ani nie mówiłem, że schudłem sam, tylko zawsze mówiłem, że byłem na operacji. Trzy osoby też zmotywowałem do tego, żeby poszły się zoperować, i też im się udało.
Czy utrzymanie obecnej wagi jest dla pana dużym wyzwaniem?
Piotr Wywiał: Z początku waga leciała mocno. Przez pierwszy miesiąc to było w zasadzie 10% wagi, później zaczęło to powoli wyhamowywać i gdzieś tak do czerwca, lipca się zatrzymała. W lipcu się chyba zatrzymała na jakichś 85 kilogramach. Zauważyłem, że powoli wracam do normalności, że tutaj jakiś drink się pojawia, jakieś większe jedzenie, jakaś słodkość i zaczynam już tak działać jak przed operacją. Stwierdziłem, że to jednak nie powinno mieć miejsca, więc z powrotem odstawiłem alkohol, słodkości i zacząłem biegać. Bardzo mi się spodobało to bieganie. Jeszcze do końca października zacząłem chudnąć i jak doszedłem do 75 kilo, to się zatrzymało. Wiadomo, że zimą czasem jest 2 kilo więcej, a później latem znowu wracam do poprzedniej wagi, ale takie wahania są normalne.
Wchodzę na wagę raz na 2 tygodnie i jeśli widzę, że waga wzrosła, to wtedy wiem, że trzeba coś ograniczyć. A jak się nie zmieniło, to jest dobrze.
Czyli ta waga utrzymuje się u pana przede wszystkim dzięki aktywnemu stylowi życia?
Piotr Wywiał: Tak. Myślę, że jakbym usiadł, w końcu zaczęłaby wzrastać. Przed operacją często z rodzicami jeździliśmy w góry. W technikum też z kolegą chodziliśmy troszkę po górach i później rozpoczął się taki okres mocnego zastoju. Po tym, jak już schudłem i stwierdziłem, że z łatwością się przemieszczam w pionie i w poziomie, stwierdziłem, że warto byłoby wrócić. Żona też podchwyciła ten temat i spodobało się jej chodzenie po górach, więc jak są wakacje czy wolny weekend, to może nie w Tatry, ale gdzieś tu koło Krakowa zawsze jakieś góry się znajdą i można sobie pochodzić. Jak nie w góry, to po prostu jakiś spacer – to jest taka aktywność rodzinna. Z tego chodzenia nawet narodził się pomysł na dzielenie się z ludźmi naszą pasją i ułatwienie im w planowaniu wycieczek. I tak narodził się nasz kanał na YouTube – „A chodźże na pole!” gdzie pokazujemy jak można spędzać czas na szlakach, omawiamy ich stopień trudność, tak, że każdy znajdzie tam coś dla siebie. Jeżeli chodzi o aktywność tylko z mojej strony, to wspinaczka skałkowa, jeżdżenie na rowerze i bieganie – na zmianę, żeby się nie znudziło. Próbuję się też zapisywać na jakieś imprezy biegowe, bo wtedy jest cel, jest motywacja, są treningi.
Jak pana skóra dostosowywała się do tak szybkiego chudnięcia?
Piotr Wywiał: Na samym początku bardzo dużo chodziłem na basen, bo to był w zasadzie jedyny sport, który można było uprawiać. Dużo osób mówiło, że to pomaga na skórę, że może się ona obkurczyć. Po półtora roku od operacji, kiedy już ta waga była stała, chciałem poddać się operacji na NFZ, ale pani powiedziała, że się nie kwalifikuję, bo nie mam takiego zwisu, który by się odparzał czy powodował jakieś medyczne skutki uboczne. To, że brzydko wygląda, nie kwalifikuje się na operację z NFZ. Na razie czekam, może się coś zmieni, a jak nie, to może zdecyduję się na prywatną plastykę brzucha. Nie jest tragicznie, ale dobrze byłoby coś z tą skórą zrobić. Najbardziej się odczuwa, kiedy się pływa. Czuć, że się coś przemieszcza, taki wiszący worek. Podczas normalnego funkcjonowania w ciągu dnia, kiedy koszulka jest dopasowana, to ani tego za bardzo nie widać, ani też się źle nie czuję.
Co było dla pana najważniejsze w całej tej zmianie?
Piotr Wywiał: To, że czuję się zdrowy i czuję, że nic mnie nie ogranicza.
Idąc na tę operację, miałem oczywiście poczucie, że schudnę, że będę lepiej wyglądał, ale to nie było moim głównym celem, ponieważ czułem się akceptowany w swoim środowisku, tak jak wyglądam, więc nie miałem z tego powodu nigdy żadnych nieprzyjemności. Zdecydowałem się na leczenie otyłości, żeby być zdrowym i długo żyć, żeby nie dostać za 10 lat zawału i nie zostawić rodziny, córki. Bardziej myślałem o rodzinie, aby być zdrowym dla nich, oczywiście dla siebie też.
Co chciałby pan przekazać lub doradzić osobom, które teraz borykają się z otyłością?
Piotr Wywiał: Cóż mogę powiedzieć: żeby się nie bali operacji, nie bali się zmiany, bo jeśli będą tkwić w tym, czym są teraz, będzie tylko gorzej. Jeśli nie chcą tego zrobić dla siebie, to niech zrobią to dla kogoś, ale myślę, że najważniejsze jest to, żeby zrobić to dla siebie i wiedzieć, po co się to robi. Jeśli ktoś będzie chciał przejść operację tylko z myślą o tym, że będzie lepiej wyglądał, to może się nie udać. Ale jeśli będzie miał z tyłu głowy, że to chodzi głównie o zdrowie i długie, szczęśliwe życie, to myślę, że w tym jest właśnie sens.